Archiwum kwiecień 2010


Solą życia jest miłość...
Autor: rysia689
25 kwietnia 2010, 11:45

Miłość to takie piękne uczucie, a przysparza jednak równie wiele powodów do smutku co i do radości. Tęsknota za bliskością faceta doprowadza połowę kobiet do szału a drugą połowę do depresji. Każda tęskni za męskimi ramionami, za ich siłą ... "szorstkością" słów i gestów. Uważam, że faceci są z innej planety, ale bez nich życie nie ma sensu. Planeta kobiet to byłby istny obłęd, no przepraszam, ale baby są wredne. Ciągle plotkują za plecami, potrafią obsmarować nieobecną kumpelę tak, że aż się niedobrze robi. Faceci pod tym względem są zupełnie inni, wolą pomilczeć lub pogadać o samochodzie czy piłce nożnej, jak nie mają nic do powiedzenia to się nie odzywają a nie plotą trzy po trzy... Cenię ich za to. 

Wierzę w prawdziwą jedyną miłość, taką prawdziwą na całe życie. Ona istnieje naprawdę, nie w banalnych komediach, czy harlequinach tylko w naszym życiu tu i teraz. Ja ją spotkałam jakiś czas temu. Jesteśmy blisko siebie, bo mieszkamy razem ale nie jesteśmy razem bo on ma inną. Ja nie umiem o nim zapomnieć, mówią mi, ze nie jest mnie wart, że nie zasługuję na mnie, ale dostrzegam w nim człowieka, który chowa się w przybranej pozie... drwi, wyśmiewa, bawi się na całego, ale nie jest do końca szczęśliwy... on daje z siebie wiele ale niewiele otrzymuje czasami się łamie po prostu... ostatnio miała miejsce sytuacja gdy wiedziałam że jest źle, poszłam a on mnie wyrzucił z pokoju, grzecznie i stanowczo... długo płakałam, słowa bolą... ranią ... bolało mnie wszystko i wtedy odczułam bardzo boleśnie bezsens tej sytuacji....A jeśli miłość jest ślepa i oni mają rację, że się mylę...  

To był dobrze wykorzystany weekend, przynajmniej pod względem życia towarzyskiego. Piątkowy wieczór spędziłam na miasteczku z Bączkiem i Wiewiórką. Przyszły po mnie na mieszkanie i po prostu poszłyśmy na wino, było super:) W sobotę spotkałam Kilerkę, moją kumpelę z liceum. Nareszcie pogadałam z człowiekiem z moich stron, który pomógł mi się oderwać od tego całego Krakowa... Odpoczęłam przede wszystkim psychicznie, i było mi to bardzo potrzebne. Teraz czas się ogarnąć i powalczyć z studiami :) Moje poważne rozmowy sprzed tygodnia odniosły sukces. Jest grafik sprzątania, Ptak się zaczął interesować przyziemnymi sprawami takimi jak sprzątanie zmywanie itp itdno i jeszcze jedno, nadal bywa gburowaty ale rozmawia ze mną i nasze stosunki się poprawiły zdecydowanie na plus.Po dwóch miesiącach milczenia zaczęliśmy rozmawiać jak cywilizowani ludzie. Księciunio póki co się opamiętał, nadal żartuje ale już jest postęp i nie drwi ze mnie. 

Tylko ja i moja przestrzeń...
Autor: rysia689
20 kwietnia 2010, 14:22

Wiosna za oknem, przyszła i rozgościła się na ulicach już na dobre. Drzewa coraz szczelniej otulają się  zielonymi listkami, ptaki śpiewają radośnie, a kolejne kwiaty pokazują się światu w całej swej okazałości. Dzisiaj widziałam mnóstwo tulipanów u ulicznych sprzedawców i strasznie mi ich szkoda... wolę widzieć je na rabacie, a nie zwiędłe nierozwinięte jeszcze dobrze pąki, które zamiast cieszyć to dobijają mnie jak sobie tylko uświadomię, że ktoś bezczelnie uciął je tylko po to aby zarobić. Wiem, że to takie sentymentalne podejście, ale ja uwielbiam patrzeć na naturę w nienaruszonym stanie... słuchać szumu drzew, pogawędki ptaków, patrzeć na szalone gonitwy wiewiórek i na kolorowe kwiaty na zielonej trawie... W Krakowie tak się nie da, cały czas słychać szum samochodów, tramwaje tłuką się po torowiskach, szare bloki przytłaczają... Nawet jak jestem w parku to ten dźwięki cały czas mi towarzyszą. Chciałabym wrócić do domu i zobaczyć się z mamą i siostrą. Chcę na chwilę się zatrzymać i wyciszyć się w sobie, tak żeby oderwać się od problemów i zmienić otoczenie. Uwielbiam Kraków, jest pięknym miastem... no właśnie miastem, a jestem dziewczyną z prowincji i już :) Do szczęścia potrzebuję otwartej przestrzeni, błękitnego nieba i zielonej łąki, bez min (czyt. wszechobecne psie kupy na chodnikach, trawnikach...) 

Rozmawiałam z Księciuniem dzisiaj tak sympatycznie, tak jak kiedyś... Odkupiłam mu tę nieszczęsną koszulkę, którą podarłam mu w czasie naszych głupich żartów. Tym razem zaczęło się od kostek lodu, bo rozmrażałam lodówkę i on wziął ten lód i włożył mi go za bluzkę. Ja zareagowałam natychmiast i zaczęłam go gonić i nacierać tym lodem. Jak się wygłupialiśmy, to on zaczął uciekać, ja za nim gonię i wyciągnęłam rękę żeby przytrzymać go za koszulkę... no i cholera tak złapałam tę nieszczęsną koszulkę, że poczułam jak materiał zostaje mi w rękach a Księciunio zwiewa nadal... Jak potem zobaczyłam, dziura tak 15 cm... No masakra... Było mi głupio jak cholera, no ale on to potraktował z przymrużeniem oka. Uwielbiam z nim rozmawiać, uważam go za porządnego człowieka, bywa opryskliwy i impulsywny, ale jest wobec mnie bardzo opiekuńczy i traktuje mnie jak swoją siostrę, a dodam iż nie znamy się jakoś szczególnie długo... Poznałam go pół roku temu, kiedy wprowadził się do naszego studenckiego mieszkania. Pamiętam jak wszedł i od razu pomyślałam, że to bardzo fajny koleś. Od samego początku mamy ze sobą dobry kontakt, sporo rozmawiamy, mamy podobne poczucie humoru i lubimy się ze sobą droczyć. Ostatnio nasze relacja zmieniła się i to w sumie z mojej winy... nie...nie mojej- naszej.On drwił ze mnie i z tego co robię, czyli standardowo mnie wkurzał na zasadzie takiego przekomarzania, tylko to wymknęło się spod kontroli i zdarzyło mu się mnie ośmieszyć przed moimi znajomymi, których zaprosiłam do siebie. Ja reagowałam w typowy dla mnie sposób czyli się wkurzałam, tylko że moi goście nie wiedzieli jak się zachować, czy śmiać się ...czy mi współczuć...  W niedzielę powiedziałam mu o wszystkim co mnie boli i po pierwsze ulżyło mi bardzo, po drugie on mnie przeprosił i obiecał, że to się nie powtórzy... Niby proste, ale ta rozmowa była trudna dla mnie, bo ja większość rzeczy skrywam głęboko w sobie, tak żeby nikt nawet się nie domyślał co mi siedzi w głowie. Ja nie potrafię mówić co mi przeszkadza, dopiero się tego uczę. Całe życie to ja się przystosowywałam do kogoś, moje potrzeby były spychane na dalszy plan, bo ciągle ktoś był ważniejszy... Tata jako inwalida na wózku inwalidzkim był skazany na pomoc drugiej osoby, trzeba było go nakarmić, przewinąć, posadzić na wózek, przygotować posiłek, przekręcić na drugi bok... mój plan był dostosowany żeby najpierw zaspokoić jego potrzeby, a potem sprawy domowe sprzątanie, gotowanie pranie, jakaś praca dorywcza na weekendach. Taki kierat, który był dobrze znajomy i ja się do niego dostosowałam i nigdy jakoś nie narzekałam. Kiedyś żałowałam, że mój tata nie zabierał mnie zimą na sanki,  nie pojedzie ze mną na rowerze... ale potem przestało mi to przeszkadzać. Dla mnie choroba taty była szarą codziennością, z którą się po prostu żyło. Nigdy też nie lubiłam sztucznej litości, takiej kiedy jakiś stary znajomy taty pytał co u niego, żeby zaraz komentować jaki to on biedny i pokrzywdzony przez los, zaraz też mówił mi o tym jakim był sympatycznym chłopakiem był mój tata, jakie to straszne nieszczęście go spotkało. Zamiast przyjść do taty i pogadać, po prostu z nim pobyć to zdecydowanie prościej było się ulitować i wrócić do swoich spraw. Choroba nie zmieniła taty, on pozostał sobą!Choroba unieruchomiła go na wózku i uzależniła od bliskich ... to była bariera dla niego, a nie dla znajomych, którzy z mojej perspektywy uśmiercili go za życia, zupełnie tak jakby choroba przeszkadzała w zwykłej rozmowie, jakby chorzy na sm byli trędowaci, a sm chorobą wirusową!  On  nigdy się nie skarżył... przyjął to zesłał los i pogodził się z tym. Fakt nie walczył bo nie miał nadziei, że będzie lepiej... przyjął wyrok i żył...  

Ten okres się zakończył, ale odcisnął się w mojej psychice i w moim charakterze. Zawsze myślę najpierw o drugiej osobie, dopiero potem o sobie. Nauczyłam się skrywać swoje problemy, bo nie chciałam dokładać zmartwień mojej mamie. Wolałam ją wyręczać w czym tylko mogłam i umiałam. Widziałam jak jej było ciężko. Musiała opiekować się chorym mężem, pracować żeby utrzymać dom i utrzymać rodzinę. Zaczęłam więc zwierzać się osobom, które uważałam za swoich przyjaciół.Kilka razy zdarzyło mi się przejechać na ludziach,  więc coraz skuteczniej zaczęłam się izolować. Zawęziłam grono ludzi którym ufam do minimum i znowu się rozczarowałam. Zaczęłam więc ważyć słowa i myśleć nad tym co mówię i do kogo. Sprowadziło się to tego, że nie mówię o sobie a słucham innych...  I znowu robi się jakaś patologiczna sytuacja, bo przejmuję się tym co do mnie mówią, traktuję to jak własny problem i staram się wspierać, podpowiadać rozwiązania. Tylko męczy mnie to psychicznie, bo dźwiganie własnych i cudzych problemów jest wykańczające. Księciunio nawet to dostrzegł i na swój sposób umie sprawić, że wraca mi dobry humor, jestem mu za to wdzięczna, on zapewne nie zdaje sobie sprawy jakie to dla mnie ważne ... 

Śmierć
Autor: rysia689
18 kwietnia 2010, 18:45

Właśnie wróciłam z Błoni Krakowskich, gdzie były transmitowana uroczysta msza pogrzebowa pary prezydenckiej. To smutne, że odeszli w takich okolicznościach i w tak specyficznym miejscu. Dla mnie ten wypadek jest ostrzeżeniem dla wszystkich Polaków, żebyśmy się zjednoczyli i podążali razem do wspólnego celu jakim jest dobro naszego kraju. Mam złe przeczucia, że wkrótce wydarzy się coś strasznego, nie potrafię powiedzieć konkretnie co... ale to będzie dotyczyło całej Polski. Oczywiście jak zwykle się poryczałam ... Zawsze płaczę jak słyszę marsz pogrzebowy i widzę trumnę z osobą, którą niedawno widziałam żywą. Wróciły także moje wspomnienia z pogrzebu taty... bardzo za nim tęsknie i brakuje mi go ogromnie.Pogodziłam się z jego śmiercią, rozumiem że już go nie zobaczę i nie powinnam rozpamiętywać tego co już było... ale ja tęsknie za nim.... On kochał mnie taką jaką jestem, nie krytykował mnie nigdy i w jego oczach widziałam całą jego miłość, nie odpychał mnie gdy się przytulałam tylko się uśmiechał. Mój tata był chory na stwardnienie rozsiane, chorował 20 lat i zmarł w zeszłym roku. Ja się nie zdążyłam z nim pożegnać, miałam wtedy sesję, której ostatecznie i tak nie udało mi się zaliczyć... Podczas naszego ostatniego spotkania pożartowaliśmy, nakarmiłam go jogurtem i cieszyłam się jak dziecko że najgorsze za nami i wkrótce wróci do domu.... wrócił w sosnowej trumnie, biały jak ściana, zimny jak lód... wylałam już mnóstwo łez, choć wiem że mi go to nie wróci. Bardzo dzisiaj współczułam córce i bratu naszego prezydenta. To straszne stracić nagle oboje rodziców. Po raz kolejny przypomniałam sobie o swoim postanowieniu, że będę dbać o to, aby moi bliscy wiedzieli o tym że ich kocham, a moi przyjaciele żeby wiedzieli za co cenię i szanuję. Pod wpływem impulsu powiedziałam Bączkowi-mojej kumpeli z roku- że ją lubię taką jaka jest, choć zaznaczyłam że nie cierpię jak się ze mną droczy ;)  Dzwoniłam też do mamy, bo chciałam usłyszeć jej głos,ale niestety coś szwankują telefony, chyba przez te wszystkie uroczystości...  Spróbuję wieczorem :)

 

Gadałam też z Ptakiem, o tym co mnie irytuję w jego zachowaniu i doszliśmy do wniosku, że pewne sprawy związane z  mieszkaniem trzeba obgadać koniecznie przy udziale całego składu. Zgadzam się .... to bardzo potrzebne ... każdy ma o coś pretensje, a nie umie powiedzieć tego głośno tylko działa poczta pantoflowa, ja pierdziu.... jak w przedszkolu, dopóki ja nie powiem, nie zacznę działać to sprawa tkwi w martwym punkcie! Porażka.... 

czas na zmiany
Autor: rysia689
18 kwietnia 2010, 11:06

Dzisiaj moja przyjaciółka powiedziała mi, że moi współlokatorzy traktują mnie jak kogoś kim można pomiatać, a ja sobie nic z tego nie robię... no i cholera ma rację! Zawsze we wszystkim każdemu ustępuję, staram się nie ranić czyiś uczuć, bo potem czuję się z tym źle, umiem się postawić w sytuacji innej osoby, próbuję jej pomóc nie oceniając jej przy tym. Jeżeli już oceniam postępowanie to staram się przeanalizować wszystkie sytuacje i dopiero wtedy mówię co myślę... Szukam pozytywnych cech u ludzi, nie oceniam po jednym zdarzeniu i wiecznie stawiam się na czyimś miejscu. Najwyższy czas zacząć myśleć o sobie, robić to co MI sprawia radość i nie przejmować się opinią innych. Ja też umiem wiele rzeczy robić dobrze, w końcu sama sobie radzę, organizuję czas. Nie jestem żadnym pieprzonym różowym Blondem! Jestem wartościową osobą. Zdarzają mi się wpadki, ale to nie powód żeby się ze mną nie liczyć! Trzeba to zmienić i to szybko! Ja nie jestem szaroburym człowiekiem. Będę sobą bez względu na to co myślą inni. Prawdziwi przyjaciele mam nadzieję że mnie zrozumieją, a reszta niech się odwali i już! A najgorsze jest to, że to nie pierwsza osoba, która mi to mówi, że daję się ośmieszać i nie reaguję... One mnie znają i zwracają uwagę, że to nie fair w stosunku do mnie, a ja się zgadzam i nadal nic nie robię.... masakra.... pora zacząć działać, zmienić swój tok myślenia....

Wieczne przytakiwanie to nie jest szczególnie trudna sztuka, a robi się uciążliwa. Tkwię w tym tak głęboko, że nawet nie przeszkadza mi to, że jestem posiniaczona, a oni mówią na mój temat co tylko im do głowy przyjdzie. Tak nie może być, nienawidzę być ośmieszona przez innych. Dotąd reagowałam milczeniem, a to nie jest dobra reakcja, a przynajmniej skutki są opłakane jak widać...Będę się bronić, żeby chronić siebie i pokazać że ja nie jestem nikim. Ze mną trzeba się liczyć, bo trzeba się liczyć się z każdą osobą. Oni mną gardzą i przesadzają z żartami. Zresztą to już nie są żarty, to drwina, a na to się nie zgadzam! Czas na zmiany! Od dzisiaj... o tak ... nie od jutra tylko od dzisiaj :)

Rozterki
Autor: rysia689
16 kwietnia 2010, 00:27

Hmmm... od czego tu zacząć, może najpierw odpowiem sobie na pytanie: po co mi ten blog?  A więc po pierwsze piszę tutaj, aby uporządkować swój świat, nauczyć się precyzyjnie wyrażać swoje zdanie, i żeby zapisywać swoje myśli. To ma być sposób na stworzenie wirtualnego świata gdzie będę mogła napisać wszystko co tylko przyjdzie mi do głowy, nawet te najczarniejsze myśli, których jest tak wiele ostatnimi czasy ... 

Pogubiłam się ostatnio w moim życiu, chociaż nie ostatnio... to już trwa bardzo długo... ja zupełnie nie wierzę w siebie i swoje umiejętności, nie wiem do czego zmierzam i jaki mam cel w życiu, nie umiem sprostać wyzwaniu jakim są studia, nie mam chłopaka i jestem cholernie samotna i to boli, bardzo boli... Czuję się bardzo samotna... Ja nie potrafię żyć dla samej siebie tak żeby myśleć tylko o swoim szczęściu i dążyć  do niego ze wszystkich sił. Brak mi celu w życiu. takiego na tu i teraz. Ja nie umiem wyznaczać sobie zadań, trudno jest mi wymagać od siebie, łatwiej jest sprostać czyimś wymaganiom, ale to póki co nie przynosi mi żadnej frajdy, a wręcz odwrotnie działa na mnie bardzo przygnębiająco... jestem na skraju załamania psychicznego. Moje myśli doprowadzają mnie do obłędu, ciągle się czegoś lub kogoś boję, ciągle myślę że nie spełniam czyiś oczekiwań, że jestem zbyt głupia by być w czymś dobrą i zbyt naiwna żeby osiągnąć sukces. Mam dość tego użalania się nad sobą, porównywania się z innymi i oczerniania samej siebie, ja myślę o sobie jak o dziewczynie znikąd, brzydkiej głupiej samotnej, takiej która nie ma nic mądrego do powiedzenia. Czas najwyższy zmienić i zacząć żyć dla siebie na swój własny rachunek i na własną odpowiedzialność, a nie żeby myśleć co inni powiedzą ...jak na mnie patrzą... kogo widzą? Chcę być sobą, tylko pytanie czy reszta zaakceptuje ... no i znowu to samo, znowu pierwsza myśl to co będzie i od razu przychodzi mi do głowy czarny scenariusz, zawsze wersja mega pesymistyczna taka, że zamykam się w sobie coraz bardziej. To jest błędne koło i czas najwyższy na zmiany, poważne zmiany, chcę zmienić swoje myślenie, chcę pokazać się światu prawdziwą ja i być sobą, po prostu sobą.